poniedziałek, 3 grudnia 2012

"Od Oceanu do Oceanu", czyli Matka Boża w Strasburgu.

« Właśnie mijam zjazd nr 9, będziemy u Was za 10 minut » – mówi mi Bernard przez telefon. Z ulgą tego słucham, bo przede mną rozpościera się sznur samochodów, stojących w korku. Jest czwartkowy wieczór. Czekamy z księdzem Tomkiem na stacji benzynowej przy autostradzie. On na swojej Hondzie Rebel, ja przy samochodzie – wyglądamy w ciemnościach jakiegoś nietypowego kształtu, sami dobrze nie wiemy, jakiego.

Ludzie wracają do domów, po ciężkim dniu pracy. Nieświadomi, że kilka kilometrów stąd, osłonięta od wiatru i deszczu szklanym kloszem, na przyczepie skonstruowanej specjalnie dla siebie, Matka Boża, pod postacią Ikony Częstochowskiej, podąża, z wielką radością, ale i z pewną obawą, do miasta, gdzie rozstrzygają się losy Europy – do Strasburga.

To świat demokracji, tutaj wszyscy mają równe prawa. Nikt nie może przyspieszyć, ani zwolnić – powoli, ale równo. Tak sobie myślę, gdy widzę przesuwające się przede mną w żółwim tempie pojazdy. « To Ona ! Jest ! », słyszę nagle głos księdza Tomka. Zza zakrętu wyłania się sylwetka dużego samochodu osobowego, ciągnącego za sobą coś znacznie wyższego.... 
Jeszcze dobrze Jej nie widzimy - w laickim kraju Matka Boża podróżuje incognito, bez zbędnego oświetlenia - ale gdzieś w głębi ducha czujemy, ze Ona już wsłuchuje się w nasze prośby i skargi.

Przed kościołem Matki Bożej z Lourdes czeka liczna grupa wiernych. Kilkadziesiąt minut temu, kiedy stąd wyjeżdżaliśmy na Jej spotkanie, nie było tu nikogo. Wjazd na plac przy kościele zastawiony jest samochodami i Bernard zmartwiony i bezradny zatrzymuje się przed głównym wejściem, tworząc po chwili za sobą spory korek. Nie słyszymy jednak spodziewanych klaksonów. Wszystko odbywa się w uroczystej ciszy. Czarna Madonna, w towarzystwie czterech wybrańców o silnych ramionach podąża majestatycznie do świątyni swego Syna, witana blaskiem wzruszonych twarzy zgromadzonych – Jej ukochanych dzieci.

Rozpoczyna się modlitwa, prowadzona przez Bractwo Żywego Różańca. Podczas gdy zebrani w kościele wierni, zatopieni w modlitwie, dziękują Pannie Najświętszej, że raczyła ich nawiedzić, ja układam wraz z Bernardem, w tylnej części kościoła, ulotki Notre Dame de France, pamiątki i świece do nabycia po przystępnej cenie. Już im trochę zazdroszczę, ale po chwili uświadamiam sobie, że przed nami cała noc czuwania, śpiewów i modlitwy. To mnie uspokaja. 

Godzinę później, tuż przed rozpoczęciem mszy Świętej, której przewodniczył będzie ksiądz Bogusław, w ławkach coraz więcej ludzi. Ludzi zewsząd - wielu z nich widzę pierwszy raz. Zaczynamy rozdawać kartki z tekstami pieśni, ale zaraz okazuje się że jest ich o wiele za mało. Trudno, jakoś sobie poradzą. Wchodzę na chór. Rzucam szybkie spojrzenie w stronę ołtarza i dopiero teraz przypominam sobie, ze Ona tu z nami jest – patrzy z troską, jakby chciała powiedzieć : «Biedacy, niczego nie rozumiecie, ale Wasze serca nie kłamią – potrzebujecie mnie i Ja będę czuwać z Wami. Wysłucham cierpliwie wszystkiego – przecież nie raz już to czyniłam. » W modlitwach i kazaniach (ks. Tomek po francusku, ks. Wojtek junior po polsku) wciąż powracają słowa : « życie », « rodzina », « Bóg ». Wszystko na jakiś czas, dopóki stąd nie wyjdziemy, stało się bajecznie proste i oczywiste. Hałas z zewnątrz już tutaj nie dociera.

Msza Święta zakończyła się, ale wszyscy pozostają w ławkach. Na okres czuwania przygotowaliśmy wiele pięknych śpiewów. Język polski przeplata się z francuskim. Wszystko mija tak szybko. Po zakończeniu pierwszej części, schodzimy z chóru i siadamy w ławkach. Kościół nieznacznie opustoszał. Wielu z nas jutro rano pójdzie do pracy. Z twarzy tych, którzy pozostali, bije wzruszenie i powaga. Niektórzy zamarli w bezruchu, wpatrzeni gdzieś daleko przed siebie. Nutkę radości wprowadzają dźwięki gitary księdza Tomka i Jego zespołu. Wszyscy śpiewają « Jak wielki jest Bóg » . Może to złudzenie, ale słyszę Francuzów, śpiewających z nami po polsku. Czas mija niezauważenie. Dochodzi północ. 

Ikona Częstochowska, przeniesiona do kaplicy, zdaje się jeszcze bardziej majestatyczna. Tu, w małym pomieszczeniu, Jej bliskość jeszcze bardziej wzrusza i onieśmiela. Ludzie rozeszli się, aby odpocząć przed kolejnym ziemskim dniem. A my, garstka tych którzy pozostali, być może na całą noc, unosimy serca w szczerej modlitwie. Każdy po cichu, sam na sam z Matką Bożą, ustala plan działania na przyszłość. Na kolanach, stojąc oparci o szklane ściany kaplicy lub siedząc w ławkach, staramy się po prostu dobrze wykorzystać ten czas. Nad wszystkim czuwa Pan Jezus, ukryty w Przenajświętszym Sakramencie. Ciszę, od czasu do czasu, przerywają śpiewami księża Wojciech Starszy i Wojciech Junior. Wtórujemy Im ochoczo.

Około czwartej nad ranem w kaplicy niespodziewanie zaczyna przybywać ludzi. Kolejny raz udało się Czarnej Madonnie nas zaskoczyć. Od czasu do czasu, walcząc ze snem, sięgamy po łyk kawy, przygotowanej uprzednio w zakrystii. Przegryzamy ciastem domowej roboty. Jedynie ksiądz Wojciech nie rusza się ze swojego miejsca w ławce. Kaplica zapełnia się niepostrzeżenie. Niedługo rozpoczniemy godzinki.

Ksiądz Ryszard, który czuwał z nami przez większą część nocy, mówi mi po cichu, ze Bernard się obudził. No tak, nie ma co dłużej się oszukiwać. Jeszcze chwila i Ona od nas odjedzie. Wiedzieliśmy o tym wszyscy od początku i przyjmujemy to ze spokojem. Widzę jednak, że innym też smutek i wzruszenie ściskają gardło. Powoli i z niechęcią zbieram ulotki i pamiątki ze stołu w tylnej części kościoła do kartonów, które Bernard zapakuje zaraz do samochodu. Dochodzi siódma rano. Kiedy to minęło ? Bernard już się niecierpliwi. Kaplica jest pełna ludzi. Księża przygotowują Ikonę na przeniesienie do przyczepy. Jeszcze do nas nie dociera, że to już, że za chwilę Matka Boża opuści nas, aby podążyć w dalszą drogę. Uda się do oddalonego o 140 kilometrów Epinal, aby tam wysłuchiwać kolejnych próśb i żali. I innych pocieszać. A my, czy pozostaniemy niepocieszeni ? Nadal będziemy biadolić nad losem swoim i tego świata? Czy może wreszcie obudzimy się i zaczniemy coś robić, aby go zmieniać ?

Bernard już siedzi za kierownicą swojego Audi. Podłączamy przyczepę. Czterej wybrańcy o silnych ramionach czekają, aż będzie można Ją, Naszą Kochaną Matkę, wygodnie zainstalować na kolejną daleką podróż. Tysiące kilometrów, podróże bywają niebezpieczne. Już zasuwamy szyby, sprawdzamy, czy działają w przyczepie migacze i światła stopu. Wymieniamy uściski z Bernardem. Spora grupka ludzi stoi przed kościołem, śpiewając « O Maryjo żegnam Cię ».

Wpatruję się w puste miejsce w kaplicy. Wystarczyło kilka godzin Jej obecności, aby to właśnie miejsce naznaczyć, na zawsze. Twarz księdza Wojtka promienieje dziwnym blaskiem. Trwa poranna msza Święta, już bez Niej. Czyżby?


Rafał

3 komentarze:

  1. Dzięki serdeczne Rafale za Twoje szczere i piękne swiadectwo! I znow poplynęły łzy... Dzieki niemu ponownie przezyłam obecnosc Matki Bozej Czestochowskiej w naszej parafii w zachwycie i łzach oddania wobec Tej Pokornej Słuzebnicy Pana, ktorej nawet szatan sie lęka! To bylo niesamowite przezycie, przepełnione modlitwa i tak, jak piszesz, Pan Jezus czuwa zawsze w Przenajswiętszym Sakramencie i ja Jego Obecnosc czułam... On zawsze jest ze Swoja Matka, ktora, jesli Jej zawierzymy, wyjedna nam dar łaski Bozej, gdy tracimy wiarę zywa i pomoze wzbudzic w nas prawdziwa nadzieję!
    Bogu niech beda dzięki za Jej obecnosc wsrod nas, za wszystkich tych, ktorzy przybyli aby Ja powitac i modlic sie z nami. Obraz Matki Boskiej Częstochowskiej opuscił nasza kaplicę o 7h00, ale wierzymy, ze Ona pozostała z nami. Rzeczywiscie, ks. Wojtek starszy wydawał się zmieniony a Jego twarz promieniala osobliwym blaskiem...
    Isia

    OdpowiedzUsuń
  2. Drogi panie Rafale! Dziekuje i osobiscie (chyba przede wszystkim!) et ze strony Pastorale des Migrants za to piekne swiadectwo. Jak dobrze czuc bliskosc, obecnosc Matki Bozej z nami! czy moglby Pan zrobic calkowite albo chociaz czesciowe tlumaczenie tego tekstu na jezyk francuski? A moze jakis Francuz z waszej parafii by rowniez cos napisal? Tyle mowisie o "nowej ewangelizacji" - to, co wydarzylo sie kilka dni temu w waszej parafii wlasnie nia jest!
    Serdecznie pozdrawiam,
    Arletta

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochany Rafale! Dziekujemy za piekne swiadectwo i poruszajace sprawozdanie z tego wielkiego wydarzenia w naszej wspolnocie - pozdrowienia -
    Maria i Jacek Krawczykowie

    OdpowiedzUsuń